2017_06_22-25_plener_Tatry_Karol_Nienartowicz_1920px
kurs fotografii,  plener fotograficzny,  plenery fotograficzne,  warsztaty fotograficzne

Plener fotograficzny TATRY 22-25 czerwca 2017. Relacja z przebiegu

Dzisiaj opowiem Ci o plenerze w Tatrach z Karolem Nienartowiczem i trochę ze mną, bo byłem tam i osobiście zajmowałem się organizacją.
Mija za chwilę miesiąc, ponieważ plener miał miejsce 21-25 czerwca 2017. Końcówka czerwca, to gwarancja braku na trasie tabunów uczniów na wycieczkach klasowych.
Plener rozpoczęliśmy z Karolem dzień wcześniej, czyli w środę po południu. Do schroniska Kalatówki dostaliśmy się… busem. Całe szczęście, że była taka możliwość, ponieważ byliśmy niesamowicie obładowani. Bus zaopatruje schronisko i jednocześnie zabiera gości hotelowych spod kolejki na Kasprowy, czyli z Kuźnic.
Wieczorem przeprowadziłem wywiad z Karolem w ładnych okolicach schroniska-hotelu Kalatówki. Opowiadał o swoich początkach, o filozofii podróżowania i pracowania, o istocie fotografii pejzażowej, o mitach urosłych wokół fotografii krajobrazowej.
Zmienialiśmy jeszcze dwa razy miejsce nagrywania żeby pokazać nieco otoczenia. Potem Karol podzielił różnymi wskazówkami i opowiedział wiele różnych historii i anegdot związanych z jego 150 biwakami, np. o aparacie, który spadł w przepaść, rozpadł się na kawałki i wpadł do rzeki podczas skandynawskiej wyprawy i jak sobie poradził w tej dramatycznej sytuacji.
Jeszcze później zajrzeliśmy do plecaka Karola. Nie uwierzysz, że był to plecak wybitnego pejzażysty. Zawartość mocno zaskakuje. Tak mało sprzętu? Tutaj znowu Karol obalał mity związane ze sprzętem, które generują osoby, które nie fotografują, a dużo gadają.

Zakończyliśmy nagranie materiału opowieścią o planowaniu wypraw i o nie przypadkowych miejscach wędrówek. Np. Karol startuje i kończy trasę wycieczki tak, aby zmaksymalizować, zoptymalizować działanie przykładowo wschodzącego Słońca. Wędruje do punktu widokowego, gdzie światło będzie optymalne za 2. godziny marszu, a teraz jest optymalne tu gdzie aktualnie przebywa.
O świcie, ze wschodem Słońca, który na Kalatówkach był w ciekawym miejscu – u zbiegu doliny /czyli optymalnie/, wyruszyliśmy na pobliską Sarnią Skałę. Po ostrym zaledwie godzinnym marszu dotarliśmy na miejsce. Słońce nam sprzyjało, choć zmienność pogody i pojawienie się ni z tego, ni z owego chmurki o mały włos nie skreśliły naszych wysiłków.
Z Sarniej Skały rozpościera się piękny widok na Giewont. Tutaj nagraliśmy obszerny materiał instruktażowy o tym jak Karol Nienartowicz dociera do konkretnego miejsca i fotografuje. Na spokojnie przeanalizowaliśmy sytuację pogodową, światło, możliwości fotografowania, wybór odpowiedniego miejsca, wybór odpowiedniej techniki / tutaj panorama/, dobór odpowiednich filtrów, dobór parametrów aparatu. Karol dokonał również analizy światła w ciągu dnia i padania cieni na Giewont – plusów i minusów różnego rodzaju światła. Był tutaj już nie pierwszy raz i zna Sarnią Skałę jak własną kieszeń.

Nagrywanie materiału szkoleniowego z Karolem było dla mnie czystą przyjemnością. Karol jest konkretny i praktyczny jak mało kto. Przeprowadziliśmy dokładną, dogłębną analizę fotografowania pejzażu na Sarniej Skale. Drobiazgowo przerobiliśmy każdy aspekt fotografowania krajobrazu.
Na początku miałem trochę pietra i nagrywałem z oddali, podczas gdy Karol stał na skałce wielkości małego stołu. Potem odważyłem się i wspiąłem się aby być bliżej centrum akcji. Najbardziej szokował mnie widok Karola, który stał tyłem do krawędzi skały wiodącej do kilkunastometrowej dolinki. Do samej krawędzi miał od butów kilkanaście centymetrów ale czasem pół buta wystawało poza krawędź. Pytałem się wtedy, czy wie, że jest balansuje nad przepaścią. Odparł, że takie wysokości nie robią na nim żadnego wrażenia i że ma czucie w nogach.
Posililiśmy się nieco i udaliśmy się zadowoleni w drogę powrotną, wiedząc, że mamy kawał dobrego materiału w kieszeni. Po drodze zatrzymaliśmy się na malowniczym drewnianym mostku, gdzie nagraliśmy kolejne dwa obszerne wideo o tym jak można zarabiać na fotografii pejzażowej i jak się promować oraz jakie były największe problemy w słynnej wyprawie poślubnej Karola i jego żony Agnieszki po Górach Skandynawskich, kiedy to pokonali 10 tysięcy kilometrów i prawie cały czas padało przez 2 miesiące.

Dotarliśmy do schroniska w okolicach południa i udaliśmy się na spoczynek, bo tego samego dnia od godz. 17 rozpoczynały się warsztaty fotografii pejzażowej.
Tym sposobem spędziłem z Karolem popołudnie, wieczór, poranek i przedpołudnie na nagraniu, które miało z zasady być materiałem dokumentacyjno-edukacyjnym.
Pierwotnie oceniałem, że to nagranie będzie trwało 1 godzinę i 40 minut. Teraz wiem, że materiału było tak dużo, że po zmontowaniu wyszło nam 2 godziny i 40 minut!
Tak powstał bonus pt. Jeden dzień z Karolem Nienartowiczem do zasadniczego Kursu fotografii pejzażowej. To miał być drobiażdżek, a wyszedł konkretny kurs. I wiesz co? Oglądam go teraz z przyjemnością. Karol operuje barwnym językiem i przeżył wiele ciekawych historii. To jego zasługa. Poza tym w tym materiale są zawarte konkretne wskazówki. Takiego materiału nie moglibyśmy nagrać z uczestnikami warsztatu, więc spotkaliśmy się dzień wcześniej. 

Prognoza była dla nas korzystna. Nie ma nic gorszego od niepogody podczas warsztatów pejzażowych. Około godziny 17 spotkaliśmy się z uczestnikami pleneru. Wspaniała dziesiątka wyruszyła na zachód Słońca na pobliską… Sarnią Skałę. Tak. Ze względu na malowniczość miejsca, postanowiliśmy się wybrać tam jeszcze raz.
Tempo marszu nie było wygórowane i dotarliśmy na miejsce w czasie „z mapy”. Na miejscy w czasie oczekiwania na przedarcie się Słońca przez delikatne chmury Karol zademonstrował wykonywanie panoram, opowiedział dlaczego tutaj i o tej porze, gdzie najlepiej fotografować, zaprezentował działanie filtrów. Doczekaliśmy się przebłysku światła wypełniającego dolinę pomiędzy Sarnią Skałą a Giewontem. I o to nam chodziło.

Każdy z uczestników wykonał swoje zadanie. Lepszej pogody nie mogliśmy się spodziewać. W drodze powrotnej, a było już na leśnym szlaku ciemnawo, spotkaliśmy „duchy”. Gdy zbliżały się, rozmowy między nami ucichły /mieliśmy akurat postój/ i z uwagą przyglądaliśmy się zjawom zbliżającym się do nas. Po chwili okazało się, że to nie duchy, tylko zakonnice odziane w białe habity. Wędrowały sobie w przeciwną stronę do Zakopanego, przy półmroku, zupełnie nie przejmując się nadchodzącymi ciemnościami i dość odległą drogą. Przywitaliśmy się. Powiedziały nam, że nie mają latarek. I zniknęły za zakrętem leśnej dróżki.

Noc zapowiadała się bezchmurna, więc jeszcze tego wieczora wybraliśmy się na pobliską polankę na Kalatówkach aby fotografować niebo. Droga Mleczna sterczała dokładnie nad Kasprowym Wierchem, a na światełko u górze, na kolejce ustawialiśmy ostrość. Karol dokonał instruktażu fotografowania gwiazd. Jest to wymagająca dziedzina, ponieważ pracujemy na wszystkich skrajnych parametrach. Każdy uczestnik wykonał zdjęcie, a bardziej wytrwali, czyli również ja, zostali do 2 w nocy aby fotografować timelapsy /film poklatkowy/ – ścieżki gwiazd na niebie.
Kolejnego dnia, czyli w piątek, pogoda się nieco zepsuła i do popołudnia zostaliśmy w sali konferencyjnej w schronisku, gdzie Karol wykonał prezentacje. Opowiadał o kompozycji, o sprzęcie, ustawieniach aparatu, dobrych miejscach do pejzażu, jak złożyć panoramę, jak opracować zdjęcie. Każdy z nas słuchał, oglądał zdjęcia Karola i jego instruktaże i otwierał oczy. Czasem ciekawe zagadnienie wywoływało gorącą dyskusję, np. temat monitora był szczególnie komentowany.

Nie spędziliśmy jednak całego dnia w Kalatówkach. Po południu udaliśmy się na krótki wypad na Halę Kondracką do kolejnego schroniska aby poczuć przedsmak kolejnego dnia i dłuższej wędrówki.
Ja wyruszyłem nieco później i oceniając czwartkowe tempo marszu oceniałem, że dogonię grupę w połowie drogi. Nie dogoniłem uczestników. Po drodze spotkałem zawodowego ornitologa, który miał zadanie w tych okolicach. Opowiadał o ciekawych ptakach występujących w tym rejonie, o swoim GPS zrobionym ze starego telefonu i o niedźwiedziu, którego spotkał 2. lata temu rano koło schroniska. Później kilkukrotnie jeszcze mijaliśmy się. Fotograf i ornitolog wstają przecież przed wschodem Słońca.
Po powrocie do późnej nocy słuchaliśmy dalszej części prezentacji Karola i jego niezwykle ciekawych historii, np. o tym jak na 3 dni został „zatrzymany” przez niekorzystną pogodę na lodowcu na 3500. metrze w zimę i dzięki czemu udało mu się z tego wybrnąć. 
Cały czas filmowałem i nagrywałem screena z komputera Karola, tworząc w ten sposób kolejne rozdziału kursu wideo o fotografii pejzażowej. Wydawałoby się, że spędzanie czasu w sali konferencyjnej było dość nudne. Nic mylnego! Frekwencja na sali było niemal 100%. Pojedyncze jednostki wyskakiwały tylko na chwilę aby ująć Kasprowego sprzed schroniska Kalatówki.
Nazajutrz, czyli w sobotę, rozpoczęła się zasadnicza wyprawa. Pogoda była super. Niektórych poniosło i fotografowali wschód Słońca na Kalatówkach i wyruszyli troszkę później. Nasze zadanie jednak było zdecydowanie inne. Dostać się na Giewont przed łańcuszkiem turystów i przy optymalnym świetle.
Ciekawe, bo mój brat sygnalizował, że będzie w tym czasie na Giewoncie i już od rana otrzymałem SMS-a, że spędził noc na szczycie w śpiworze i czeka na nas. Później się dowiedziałem, że przebył całkowitą nocą drogę z dworca PKS w Zakopanem na Giewont w 2,5 godziny. Zastanawiałem się: biegł, czy co? Po drodze napadły go psy pasterskie z Kalatówki, ale niedźwiedzia nie spotkał.
Droga na Giewont nie była specjalnie trudna i przebiegła sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na Hali Kondrackiej i Karol przeprowadził dwa instruktaże dotyczące bliskiego przedplanu i perspektywy. W tym czasie uczestnicy realizowali zadania rozdane przez Karola poprzedniego dnia. Na szczycie spotkaliśmy garstkę turystów i mojego brata, który… pozował nam jako „ przypadkowo spotkany wędrowca odziany w kurtkę Karola”. Karol przeprowadził instruktaż fotografowania postaci w górach. Stał tak blisko słynnej kilkusetmetrowej krawędzi, że każdy miał ciarki na plecach od samego patrzenia. No, ale jak dowiedziałem się 2. dni wcześniej, takie wysokości nie robią na nim wrażenia.

Turystów przybywało, światło stawało się coraz gorszej jakości i dość szybko zeszliśmy w dół. Część plenerowiczów wybrało tę samą drogę powrotną. Karol i ja z pozostałą, większą grupą wróciliśmy przez Kopę Kondradzką. Była bardzo przyjazna pogoda do wędrówki, więc powrót był przyjemny, choć nie wiem, czy ktoś lubi zejścia z gór.
Do schroniska wróciliśmy dość wcześnie, czyli około południa. Był czas na regenerację, odespanie porannej pobudki przed godziną 4.00. Po południu zebraliśmy się w sali konferencyjnej. Przy chłodzących napojach i po masażu stóp wsłuchiwaliśmy się w kolejne prezentacje Karola. Karol przeprowadził również analizę poprawności opracowania graficznego zdjęć uczestników. To była pouczająca lekcja. Tak spędziliśmy czas do wieczora. Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, wyszliśmy na program dodatkowy, czyli timelapsy na polanę przed schroniskiem. To była kolejna okazja do fotografowania nocą. Nieopodal był szałas bacy, i stado owiec. Niektórzy próbowali ustawić na pierwszym planie jakiś domek pasterza aby urozmaicić kadr.
Nie wszyscy byli na fotografowaniu w nocy, ale pojawili się nazajutrz na wschodzie Słońca, które podnosiło się na zejściu doliny. Liczyliśmy na rozświetlenie całej doliny i oświecenie Kasprowego, bo Kasprowy widzieliśmy choćby z okien schroniska. Doczekaliśmy się. Kasprowy na chwilę zajaśniał bursztynowym światłem. Nie był to efekt czerwonego szczytu osiąganego zimą przy ośnieżonym szczycie, ale światło zrobiło swoje.

Rankiem w niedzielę spotkaliśmy się jeszcze na omówieniu zdjęć plenerowiczów. Karol wskazał plusy i minusy ujęć uczestników. Krótko i konkretnie. Bo taki jest Karol. Tę wypowiedź również zarejestrowałem na wideo i stała się częścią kursu pejzażu. Bez uczestników ten kurs byłby uboższy.
Byliśmy już spakowani. Bagaże przewiózł nam do Kuźnic hotelowy bus odciążając nasze stawy. Sami udaliśmy się piechotą. Ostatnie 1,5 kilometra spędziłem na rozmowie z Grzegorzem i Basią i ich opiniach o warsztatach. Czas szybko minął i nie zdążyłem porozmawiać z wszystkimi uczestnikami. W Kuźnicach pożegnaliśmy się. Panowała nostalgiczna atmosfera. Coś się skończyło, czas wracać do domu. W lekko niedospanych głowach buzowały myśli z tych 4. intensywnych dni. Coś się jednak zaczyna. Każdy, nawet Karol i ja, czegoś się nauczył. Tę wiedzę każdy będzie wykorzystywał przez lata. Poza tym pozytywna atmosfera i spędzanie czasu z pasjonatami nadającymi na tych samych falach, przeżywającymi te same estetyczne uniesienia na górskiej ścieżce – to pozostaje na lata w pamięci.
Trochę było smutno, ale porozjeżdżaliśmy się do swoich domów i tak zakończył się plener Tatry z Karolem Nienatrowiczem i trochę ze mną.

Dostępny jest 10. godzinny Kurs fotografii pejzażowej nagrany na tych warsztatach w formie wideo. Zapisy są TUTAJ…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *