Ciekawe podróże, niesamowite historie i zdjęcia. Karol Nienartowicz dziś u nas…
Już dzisiaj, 12 marca 2018 o godz. 20.00 będzie spotkanie z Karolem Nienartowiczem. Oderwij się na chwilę od codzienności i wejdź w świat ciekawych podróży, niesamowitych historii z różnych zakątków świata, a przede wszystkim imponujących zdjęć pejzażowych Oto jedna z mrożących krew w żyłach historii, którą Karol opisuje w swojej książce, która będzie miała premierę za parę dni:
„W marcu 2011 r. fotografowałem czeskie Karkonosze. Około półtorej godziny po wschodzie słońca wykonywałem panoramę otoczenia Doliny Łaby. w tym miejscu prawie płaska wierzchowina Łabskiej louki urywa się gwałtownie stromą ścianą, przechodząc w Labsky dul — czyli wspomnianą Dolinę Łaby. Dzięki temu, Ze krawędź ta urywa się dość nagle, miejsce jest doskonałym punktem widokowym na Karkonosze. Stałem niedaleko słynnego wodospadu na Łabie. Urwisko w tym miejscu jest mocno nachylone, ale nie jest pionową ścianą. Ta zaczyna się po około 100 metrach nieco łagodniejszego spadku. Teren wydaje się bezpieczny. Trzymając aparat, przypadkiem potrąciłem ręką holder, w którym miałem zamocowane filtry połówkowe. Holder odskoczył od pierścienia i spadł na zlodowaciały śnieg w miejscu, gdzie teren zaczyna opadać. zestaw zaczął się zsuwać bardzo powoli, więc prędko schyliłem się i z wyciągniętą ręką rzuciłem na śnieg.
Niestety — jedynie lekko szturchnąłem uciekający sprzęt, który odskoczył o kolejne kilka centymetrów, więc leżąc już na śniegu, wyciągnąłem się jeszcze odrobinę, łapiąc filtry w garść. W tym momencie stało się coś, czego nie przewidziałem. zacząłem zsuwać się po zlodowaciałym śniegu w głąb kotła. Ściana gwałtownie nabrała stromizny, a ja prędkości. panicznie zacząłem hamować dłońmi i łokciami, tak Ze kryształkami lodu pozdzierałem skórę do krwi. Znam dobrze tę ścianę i widziałem już miejsce, w którym uderzę w skały, a następnie swobodnym lotem spadnę około 150 metrów na dno kotła.
Bóg jednak czuwał nade mną tego dnia, bo nagle stało się coś, co uratowało mi życie. Po kilkudziesięciu metrach zjazdu po lodowej tafli, z wielką prędkością wpadłem w odrobinę stopniały marcowym słońcem śnieg, w którym udało mi się, po kilku metrach rycia łokciami i dłońmi — zatrzymać. To była jedyna możliwość wyjścia z tego zjazdu bez szwanku, ocierająca się o cud. Obdarłem dość mocno dłonie, poszarpałem lekko kurtkę i połamałem kijki trekkingowe. Na tym skończyły się straty, a w zakrwawionej, zaciśniętej dłoni trzymałem swoje filtry. Koszt tego zestawu to tylko 300 zł.
Do dziś nie mogę uwierzyć, Ze miałbym kiedyś zaryzykować w ten sposób, dla takiej sumy. Był to wypadek, który wynikał trochę z mojego braku wyobraźni, a trochę ze splotu nieszczęśliwych okoliczności. Ale który fotograf nie rzuciłby się na ziemię, widząc swoje filtry, które jeszcze są na płaskim, ale już za moment mogą już być na dnie doliny? Była to dla mnie wielka lekcja pokory wobec gór, nawet z pozoru tak niegroźnych jak Karkonosze podczas słonecznej pogody. To chyba najgroźniejsza przygoda, jaka mnie spotkała w górach.”
Zapisz się i posłuchaj człowieka, który sypie takimi historiami jak z rękawa. Poza tym przewidziałem sesję pytań i odpowiedzi. Zapisujemy się do dzisiejszego dnia do godz. 18.00
Zapraszam!